Gryglas
Nie samym piwem żyje człowiek, chociaż to perspektywa nad wyraz kusząca... Jeżeli chodzi o dostarczanie wrażeń estetycznych, to jedną z metod w moim przypadku pozostaje twórczość obrazkowa. Śmiem twierdzić, że komiksy zajmują u mnie lwią część (jeśli nie największą część) półek przeznaczonych na lekturę wszelaką. A jako, że mieszkam w Łodzi, mam to szczęście, że środkiem komunikacji miejskiej (w celu ewentualnej konsumpcji piwa, tudzież braku konieczności szukania parkingu w centrum) mogę się udać na cykliczną imprezę organizowaną w naszym (nie do końca)pięknym mieście. I udaję się tam od dość dawna - musiałbym dokładnie sprawdzić, kiedy byłem na pierwszym Konwencie Komiksu (bo na początku Międzynarodowy Festiwal nosił tą mało szacowną nazwę), ale był to chyba rok 1998 lub 1999. I w zasadzie poza dwoma laty nie opuściłem tej imprezy ani razu.
Dzisiaj gdy mamy pierdyliardy kilogramów archiwalnych polskich komiksów na allegro, wydawnictwa ze stanów można kupić przez net, a wersję cyfrową książki/komiksu/filmu możemy pobrać w kilka sekund, ciężko jest zrozumieć czym była ta impreza kiedyś. Wejście do sali gdzie zalegały stosy pudeł z wszelakimi wydawnictwami, o których nawet się nie słyszało, było przeżyciem nieomal o skali dorocznego złapania boga za nogi. A jeszcze do tego przyjeżdżali autorzy i stało się po kilkadziesiąt minut, żeby tylko można było załapać się na byle bazgrołę w swoim ulubionym komiksie.
Przez te wszystkie lata podobnie jak rzeczywistość wokół nas, konwent zwany dalej festiwalem przeszedł bardzo dużo zmian. Kilka lat temu, dodany został bardzo duży człon gier video, gdzieś w tle czaiły się zawsze planszówki i gry bitewne, ktoś okładał się mieczami świetlnymi przed wejściem. Ale przy starej lokalizacji (w Łódzkim Domu Kultury) gdzie przepastne korytarze poPRLowskiego molocha skutecznie ograniczały widoczność, najistotniejsze i najbardziej eksponowane były jednak komiksy, galerie komiksowe oraz sami autorzy zajmujący główne sale.
W tym roku jeszcze przed samym MFKiG wszedłem do nich na stronę... i łamiąca wiadomość (breaking news)! Festiwal został przeniesiony i w tym roku miał być organizowany w Atlas Arenie! W sumie nieco mnie to zdziwiło na początku, bo ciężko mi było sobie wyobrazić jak zorganizują dość kameralne spotkania z twórcami itp. w wielkiej hali, ale z drugiej strony wszelkie Comic-Cony są robione w wielkich halach, więc pewnie się da.
Drugim, ale trochę bardziej rozczarowującym zaskoczeniem, było
zestawienie twórców: Don Rosa (jeden najsłynniejszych z rysowników Kaczora Donalda), Roman Surżenko (rysuje serię o córce Thorgala) czy Stepehen Desberg (scenarzysta wydanej w Polsce Gwiazdy Pustyni czy Scorpiona) to nie są twórcy, do których stałbym godzinami po autograf. Grzegorza Rosińskiego pominąłem, bo większym zaskoczeniem byłoby, gdyby Pan Grzegorz nie przyjechał. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo cenię dorobek twórczy, ale jest to obowiązkowy punkt programu, jak kiedyś dla mnie pierogi na festiwalu w ŁDK. Taka świecka festiwalowa tradycja ;) Natomiast w tym elemencie zabrakło niestety jakiegoś efektu wow.
Efekt wow powrócił nieco po dotarciu na miejsce w sobotę. Z braku entuzjazmu nie byłem jedną z pierwszych osób na miejscu (ba, nie byłem też jedną z drugich osób), więc było już solidne popołudnie. Skala przedsięwzięcia po wrzuceniu do Areny wyglądała dość zacnie. I kolejne miłe zaskoczenie - nie trzeba było jak zwykle bulić za wejście (20zł za samo wejście, to 20zł mniej do wydania na zakupy!).
Na górze, dookoła trybun stanęły wszystkie "targowe" atrakcje, czyli stoiska sklepów, wydawnictw i co tam ktoś jeszcze chciał sprzedać, również szybka gastonomia. Jeżeli będziecie za rok sprawdźcie miny sprzedawców, gdy podchodzicie do ich stanowiska z ociekającym ketchupem hotdogiem i piwem w drugiej dłoni - przerażenie na twarzy jest bezcenne :D Ilościowo wydaje mi się, że wydawców/sprzedawców była podobna ilość co dotychczas. Być może ze wskazaniem na kilku więcej. Coraz więcej pojawia się wszelkiej maści gadżetów pobocznych, czyli około-komiksowego i około-growego barachła. Było Lego (czemu nie było takich zestawów jak byłem młody?!), było trochę koszulek (ale w większości pojedyncze rozmiary S/XXL), figurki, pluszowe kocie uszy na drucie, czy co tam sobie ktoś jeszcze wynalazł. Z drugiej strony pokazuje to, że komiksy i gry jako źródło przekazu również w Polsce przechodzą coraz bardziej do mainstreamu.
Na płycie znalazła się natomiast głównie część "i Gier" festiwalu. Na samym wejściu wielkie stanowisko AlienWare, czyli kilkanaście maszyn na których śmigały strategie i trochę wyścigów (formuła 1 na trzech niezależnych projektorach ustawionych w panoramę wygląda niesamowicie). Obok znajdowała się strefa konsolowa, w której odbywało się kilka turniejów. Nie załapałem się niestety na Mortala, ale może to i lepiej, bo poziom był solidny. W teorii można było sobie wypożyczyć pada na dowód osobisty i pośmigać w którąś z bijatyk pozaturniejowo. Bardzo w teorii, bo byłem pytać się ze 3 razy, za każdym razem nie było padów, pomimo, że były wolne konsole. Organizator nawet wspomniał, że ludzie na turniej przyjechali z własnymi padami...
Za strefą cyfrową następowała strefa kostkowania (lub jak kto woli karciochowania, zależy od gry). Dość prężne stanowisko ze stolikami okupowane przez miłośników planszówek/karcianek/innych dziwnych growych tworów. Było tego na prawdę sporo, ale jako, że kumpel, z którym przyjechałem, przeleciał z żoną przez halę w 15 min i pojechał do domu, odpuściłem sobie testowanie planszówek. Z tego samego powodu odpuściłem sobie też granie w bitewniaki, z którymi stanowisko było zlokalizowane kawałek dalej. Bardzo fajną promocją, była możliwość pomalowania sobie na miejscu darmowej figurki do Warhammera Battle lub 40K. Stół i pędzle były okupowane prawie nonstop.
Na środku Areny dominowała wielka scena, na której teoretycznie miało się chyba coś dziać. Ja od godziny 14 do 19 załapałem się chyba tylko na przyznanie nagród za najlepszy cosplay (czy jak kto woli przebierankę). Pod tym względem również widać, że chcemy gonić zachód. Okazuje się, że jest u nas w kraju kilkanaście ekip, które za własną kasę mniej lub bardziej profesjonalnie się tym na co dzień zajmują - trzeba powiedzieć z całkiem niezłymi efektami.
Świetni byli Deadpoole (pomimo trochę natarczywej osobowości jednego z nich) i absolutnie rewelacyjny był koleś w stroju wyglądającym na
Komisarza Gwardii Imperialnej z Krieg. Równie dobrze mogła być to postać z jakiejś mangi, ale tego tematu nie ogarniam. Tylko nie wiem czy w przypadku komisarza kubek był częścią stroju, czy kupił sobie i nie miał gdzie schować, bo łaził z nim cały czas.
Natomiast jeżeli ktoś nie ma do konkretnej postaci chociaż szczątkowych predyspozycji wizualnych to błagam - NIE IDŹCIE TĄ DROGĄ! Naprawdę, dziewczyna o gabarytach ludzika Michelin, jakkolwiek bardzo by nie chciała, nie powinna wbijać się w bardzo skąpe shorty przeciętnej superbohaterki i pląsać po scenie. Oooooj nie powinna. I żeby nie zachęcać, nie powiem, że brawa za odwagę (wizualizacji brak).
Co dziwne, w tym roku autografujących autorów upchnięto pod sceną przy małych szkolnych stoliczkach. W sumie trochę przykre, bo siedzieli w najbardziej hałaśliwym miejscu całej imprezy i będąc na ich miejscu to pilnował bym raczej torby z mazakami, a nie koncentrował się na rysowaniu. Stepehen Desberg dając mi autograf siedział z 2 innymi aurorami przy jednym stoliku. Na rogu, jak by wpadł na szybko podpisać jakiś papier w polskim urzędzie pracy czy innym ZUSie, a za nim ochoczo hasały tłumy festiwalowiczów. Trochę to dziwne rozwiązanie. Muszę jednak pochwalić organizatorów za jedną prostą rzecz: po raz pierwszy odkąd na konwencie/festiwalu bywam, podpisywanie odbywało się w sposób cywilizowany. Dzięki... magii liczb całkowitych. Ktoś nareszcie wpadł na to, że podchodzi się do niezależnego stolika i bierze numerek do konkretnego autora! Po tylu latach ślęczenia w kolejkach można było podejść, spytać, który teraz numer i np. iść po piwo, hotdoga, albo po prostu usiąść i poczytać to tam człowiek sobie zdążył już zakupić. NARESZCIE!
Były jeszcze niby sale konferencyjne, w których odbywały się wszelkiego rodzaje prelekcje, ale z racji późnego dotarcia już się niespecjalnie się do nich pchałem. Szczerze to nie sprawdziłem nawet kto tam co przedstawiał. Kilka paneli było ponoć ciekawych, ale cóż, kto późno przychodzi, sam sobie na panele nie chodzi. Również mocno zepchnięta w kąt została cała część wernisażowa - stały tam gdzieś te wszystkie konkursowe prace i inne galerie, ale jednak było to na zasadzie "Panie kierowniku, gdzie to postawić? A pier***nij Pan tu w kącie, Panie Czesiu.". Trochę szkoda, ale wiadomo, wilcze prawa rynku - sponsorzy zapłacili, to i stali przy samej scenie.
Minusem Atlas Areny jest niestety też lokalizacja niesprzyjająca wyskoczeniu na szybką konsumpcję. O ile się nie mieszkało kilka lat na Retkinii i nie wie gdzie szukać. Tak się akurat składa, że jest tam jedna z lepszych bud z chińskim w Łodzi. Stołuję się tam od czasów końcówki liceum i ani razu się nie strułem, poza tym prowadzi knajpę cały czas ta sama ekipa. Także głodny i zmuszony wyborem pomiędzy hotdogiem a zapiekanką w Arenie, postanowiłem wyskoczyć przekąsić sprawdzoną wołowinkę. Po drodze nabyłem w sklepie Krombachera. Kiedyś to piwo pite na chodniku w przygranicznym Ahlbeck zachwycało. I o dziwo do dzisiaj piję je z przyjemnością, szału nie ma, ale nie odrzuca mnie, więc z braku laku można. Co ciekawe obok chinolka na Bratysławskiej można zobaczyć graffiti bardzo mocno w klimacie festiwalu. Lobo w wersji Bisleya (jeszcze przed
zostaniem metroseksualistą) i zdaje się, że RanXerox (poprawcie mnie jeżeli się mylę). Także jak najbardziej w temacie.
Podsumowując, tegoroczna edycja była dość dziwna. Z jednej strony fajnie, bo brak opłaty za wstęp na pewno ściągnął więcej ludzi. Impreza z roku na rok się rozrasta. Z drugiej strony rozrasta się w kierunku, który mnie osobiście nie do końca cieszy. Za kilka lat obawiam się, że może być kolejnym MIĘDZYNARODOWYM FESTIWALEM GIER I FANTASTYKI! (...i komiksu). Zawiódł mnie dobór autorów, nie miałem powodu żeby wpaść tam na więcej niż kilka godzin w sobotę (był również cały dzień w niedzielę). Mam nadzieję, że ogólne wrażenie wywołało też to, że się starzeję i robię sentymentalny - wolałem jednak edycje w ŁDK, miały w sobie więcej kameralnego uroku. Natomiast brawa, że organizatorom udaje się co roku ściągać większą liczbę ludzi, niekoniecznie z powodu samych komiksów. Może przy okazji brania udziału w turnieju Starcrafta czy Tekkena zainteresują się też sztuką obrazkową.
A jeżeli nie byliście nigdy w Łodzi na MFKiG to zapraszam, bo warto wpaść i zobaczyć na żywo samemu. Ja się zabieram za czytanie moich kilogramów tegorocznych zakupów ;)