środa, 30 października 2013

Jasne Niefiltrowane Food & Joy z Delikatesów Alma

Piwo w stylu lager, dolnej fermentacji, niefiltrowane
Producent: nie podano, wyłączny dystrybutor Delikatesów Alma
Ekstrakt 14,1%, alk. 6,0% obj.
Cena: 4,29zł (Delikatesy Alma)
Skład: słód jęczmienny, chmiel, krystaliczna woda z własnego ujęcia

Przy okazji zakupów w marketach lubię sobie przejść obok stanowiska z browarami, a nóż trafi się jakaś promocja na zacnego Niemca, Anglika czy Żywiecki Porter. Tym razem podczas wizyty na piwnym stoisku Almy mój wzrok przyciągnęło piwo marki własnej Delikatesów Alma (Food & Joy) - Jasne Niefiltrowane Premium Beer. I wielki stempel "Premium". Na etykiecie. I na krawatce powyżej. No nie ma co, musi być to piwo premium.

Pachnie jak i setki innych przeciętnych lagerów - słód i zero chmielu. W smaku to samo co i w zapachu, słodkawy, nijaki lager. Piwo lekko pachnie kartonem, ale innych poważnych wad w nim nie wyczuwam. I to chyba jedyny plus Jasnego Niefiltrowanego (ale na pewno nie) Premium Beer.

Ocena: 2/5

Kolejne mierne piwo jadące na trendzie naturalne/niefiltrowane/niepasteryzowane/z łona nieskazitelnej Matki Ziemi (niepotrzebne skreślić). Za tą cenę to jawna kpina, lepiej za kilkanaście groszy więcej wziąć dwa filtrowane i pasteryzowane Perlenbachery w Lidlu.  A szkoda, bo po Food & Joy spodziewałbym się chociaż czegoś na średnim poziomie. I nawet nie wiem kogo powinni za nie wybatożyć, bo producent nie pochwalił się swoją tożsamością na etykiecie. W sumie nie ma się co dziwić, chluby to piwo nie przynosi. PREMIUM!


poniedziałek, 28 października 2013

Przy piwku: Dobre gry couch co-op na 2 osoby (PS3)

Nie samymi piwami człowiek żyje, więc tym razem post z innej beczki, chociaż dość powiązany z browarami (przynajmniej w naszym wypadku). Będzie o grach kooperacyjnych na 2 osoby, które do tej pory na PS3 przy piwku przerobiliśmy. Dodam, że chodzi o gry rozgrywane w dwóch (i więcej) na jednej konsoli, czyli tzw. couch co-op.

Army of Two, Army of Two: The 40th Day, Army of Two: The Devil's Cartel


Seria gier TPP, w których wcielamy się w dwóch "komandosów" walczących z tajnymi organizacjami i kartelami. Gra w co-opie rozgrywana jest na split-screenie. Zarówno grywalność, jak i fabuła (jak na strzelankę) są na wysokim poziomie. Na uwagę zasługuje też fakt, że w wielu sytuacjach konieczna jest faktyczna kooperacja między graczami - szczególnie, gdy spotykamy bossów czy opancerzone postacie, które można ustrzelić na przykład tylko od tyłu. Wtedy konieczny jest model współpracy  "strzelajcie we mnie, a mój kumpel was po cichu powybija". Umożliwia to tzw. agro meter - czyli im więcej strzelasz tym więcej uwagi ściągasz na siebie. Przy wybraniu wyższego poziomu trudności Army of Two potrafi być wymagające. Szczególnie po kilku piwach - bywały misje, które powtarzaliśmy po kilkanaście razy. Dzięki temu teksty "Shit, Salem" czy "I don't want do die in a hospital. Or be crashed by one." na długo wchodzą człowiekowi w repertuar językowy.

W trakcie rozgrywki oprócz zabijania złoczyńców zdobywamy też pieniądze, które później możemy wydać na kupowanie i ulepszanie broni. Niby arsenał jest dosyć duży, ale pod koniec gry właściwie stać nas na każdą giwerę, więc niesmak pozostaje. Tym bardziej więc nie chce się gry przechodzić po raz drugi. Przejście każdej z tych trzech gier zajmuje około 10-12 godzin.

Resident Evil 5


Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu. Dwie pierwsze części Residenta to typowe survival horrory, czyli masz mało amunicji i nawet zbytnio nie pobiegasz. Później filmy z Millą Jovovich, które z grą mają wspólny głównie tytuł. W 2009 wyszła piąta część gry przyszła pora na gry. Piątka z naszego punktu widzenia zasługuje na uwagę dzięki dosyć ciekawemu trybowi co-op, podobnie jak w Army of Two tu też mamy split screen. I podobnie jak w poprzedniej grze tu też będziemy musieli w wielu sytuacjach współpracować, chociaż charakter gry jest trochę inny. W Residencie mniej jest strzelania jako takiego, a więcej kombinowania. I masa cut-scenek ("No weź to przewiń" "Nie, chłoniemy fabułę"). Na początku też może przeszkadzać trochę sposób sterowania. Na przykład, żeby móc wycelować musimy się zatrzymać. No i w wielu sytuacjach strzelanie nie jest najlepszym rozwiązaniem :)

Zakupiliśmy jakiś czas temu Resident Evil 6, ale ilość fabuły względem zabawy niestety nas przerosła. Dalej stoi na półce i się kurzy.

Shank i Shank 2


Oba tytuły to gry akcji z widokiem typowym dla starych platformówek ("z boku"). W obu grach chodzi o to, żeby zakosztować zemsty wyniszczając niezliczone hordy złoczyńców. Za pomocą na prawdę solidnego arsenału środków (w tym ulubionej przez głównego bohatera żółtej piły łańcuchowej). W jedynce grając we dwóch dostajemy nowy tryb fabularny (różniący się od trybu dla jednego gracza), w którym idąc "w prawo" przechodzimy kolejne misje i zabijamy kolejnych bossów. W Shanku 2 na dwóch otrzymujemy natomiast dużo ciekawszy tryb survival, gdzie staramy się przeżyć jak najdłużej i ochronić przed wysadzeniem 3 znajdujące się na planszy skrzynki (30 fal wrogów). W odróżnieniu do jedynki w co-opie mamy w sumie 16 postaci (większość trzeba odblokować) dość znacznie różniącymi się od siebie (ktoś lepiej strzela, ktoś lepiej wali z piąchy, a ktoś jeszcze szybciej rozbraja bomby). Jest to gra idealna na szybkie wyżycie się, chociaż w obu grach są elementy, które w miarę rozgrywki będziemy odkrywać lub udoskonalać, co motywuje do przejścia ich więcej niż raz.

Shoot Many Robots


Gra dosyć podobna do Shanka, również "idź w prawo i wybij wszystko co spotkasz". Tu też akcję widać z boku, mamy też podobne sterowanie, chociaż inny jest świat i sama rozgrywka. W Shoot Many Robots, jak sama nazwa wskazuje, strzelamy do robotów. I to nie do jednego, nie dwóch, a do wielu ;]. Roboty wybrały bardzo złe miejsce do lądowania - zamiast jakiegoś miłującego pokój państewka, wybrały, łagodnie ujmując, Amerykańską wiochę. Jak wiadomo mieszkańcy prowincji w stanach uwielbiają strzelać do puszek - równie dobrze mogą to być ruchome puszki. Im więcej tym lepiej. Klimat gry jest świetny. Liczne udoskonalenia broni i pancerza - plecak z różowym kotkiem, beczka zamiast spodni, czy hełm z próbującego nas "wydymać" w głowę robota to tylko wierzchołek góry śmieci i innego żelastwa. Cała gra oparta jest o tryb fabularny ("Tak, chodźmy wystrzelać te roboty"), w którym standardowo przedzieramy się przez całą planszę w prawo, jednak zdarzają się misje survivalowe, jak w Shanku.

Burn Zombie Burn


Prosta gierka z widokiem od góry, w której strzelamy do zombie. Głównym trybem gry jest survival, czyli przeżywanie kolejnych fal zombie. Gra jest prosta, ale może wciągnąć na grube godziny, w których będziemy starali się pobić wcześniejsze rekordy. Żeby zdobyć jak najwięcej punktów, przed ustrzeleniem trzeba zombiaki podpalać. Trochę brakuje tu elementów RPG-owych, czyli rozwoju czy to bohatera, czy broni i wyposażenia. Ale bo kilku godzinach grania zapewniamy, że zaczniecie powtarzać za płonącymi zombiakami "Burn, burn, burn..."

Diablo 3


Gry Diablo nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Ostatnio, po 13 latach od drugiej edycji tego hack'n'slasha wyszła trzecia część. Kilka rzeczy się zmieniło, ale zachowano charakter gry. Ważną zmianą w wersji na PS3 jest możliwość grania w 4 osoby na jednej konsoli. Niestety, przy tylu osobach rozgrywka jest dosyć chaotyczna. Tyle się dzieje na ekranie, że zdarzało mi się przez kilka sekund strzelać w ścianę. Szczególnie po kilku piwach. A gdy wypada coś z bossa wszyscy tłuką klawisz podnoszenia, nieważne co wypadło :) Natomiast przy 2 osobach rozgrywka jest już bardziej przejrzysta. Nie trzeba też tyle czekać na konfigurowanie umiejętności czy ekwipunku przez innych graczy. Jeżeli ktoś lubił poprzednie części, to na pewno powinien spróbować i trójki. Dla innych gra może być trochę nudnawa. Szczególnie w dalszej części rozgrywki, gdzie pokonanie większości potworów nie jest już żadnym wyzwaniem.

sobota, 26 października 2013

Helles - piwo jasne minibrowaru Watra z Zakopanego


Piwo jasne
Ekstrakt 12%, Alk. 4,7%
Cena: 7 zł za 0,33 l w restauracji

Ostatnio zdarzyło mi się odwiedzić Zakopane. Podczas spacerku po Krupówkach zauważyłem kilka plakatów szumnie reklamujących restaurację/disco/pub Watra oferujący też własny browar. Postanowiłem wejść i spróbować. Restauracja znajduje się na początku ulicy Zamoyskiego (przedłużenie Krupówek w kierunku Tatr). Kupiłem dwa piwka na wynos (po 7 zł ! :/ ), żeby sprawdzić co tu górale warzą.

Niestety, po otwarciu butelki uderzył we mnie ostry zapach kukurydzy i gotowanych warzyw, bezbłędnie zwiastujący DMS (jedną z najbardziej popularnych wad w piwach jasnych - głównie z minibrowarów). Smak niestety też nawiązuje głównie do gotowanych warzyw. Poza tym piwo jest dosyć cienkie - niewiele chmielu i zaskakujące alkoholowe szczypanie na języku.

W Watrze oprócz piwa jasnego mają też pszeniczne, marcowe i miodowe (jak chyba każdy minibrowar/restauracja?). Nie miałem okazji ich spróbować. Być może są lepsze. Ale Helles zdecydowanie odpada.

Ocena: 1,5/5



Wnętrze restauracji


czwartek, 24 października 2013

Przy piwku: Urodziny footballu z browarem Thornbridge w tle



Jeżeli po obejrzeniu wczoraj meczu Ligi Mistrzów (w sumie dowolnego) zastanawiacie się czemu nasza kochana reprezentacja gra jak patałachy i kto w ogóle wpadł na ten idiotyczny pomysł kopania piłki przez 22 facetów, do którego najwidoczniej brakuje nam talentu, to przynajmniej na drugie pytanie postaram się odpowiedzieć.

Każdy, kto nie jest totalnym ignorantem w kwestii piłki kopanej, powinien wiedzieć, że football narodził się w Anglii. Oczywiście Angole chwalą się tym na każdym kroku ('Football's coming home'), natomiast obecnie w żaden sposób nie przekłada się to na ich wyniki. Reprezentacja synów Albionu regularnie obskakuje wpierdy na większości znaczących imprez. Na Euro 2008 w ogóle nie pojechali, bo wyprzedzili ich w grupie Chorwaci i Rosjanie. Na Euro 2012 się załapali, ale do Warszawy już nie dojechali, bo dostali w karnych z Włochami. Gdy już na Narodowy w zeszłym roku przyjechali, mało brakowało, a przegraliby z nami zaskoczeni przez fakt, że chcieliśmy grać z nimi w piłkę wodną.



Jest to dla Anglikow na pewno powodem do frustracji nie mniejszym niż dla nas występy polskich orłów. Z drugiej strony nasze kluby przyzwyczaiły nas do tego, że dostają w dupę od wszystkich, więc w sumie niespodzianką jest wynik pozytywny (bądź brak negatywnego). Po Anglikach, których liga jest jedną z najlepszych na świecie, można się spodziewać zdecydowanie więcej. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kto zatem wpadł na niecny pomysł torturowania polskich i angielskich kibiców (oczywiście poza samymi piłkarzami)?

Wszystko zaczęło się od rugby - z jakiś powodów, kilka klubów postanowiło zmodyfikować trochę zasady gry. Nie wiadomo, czy nie szło im łapanie piłki czy fizycznie nie dawali rady w starciach na boisku. W 1848 w Cambridge 12 klubów postanowiło ograniczyć trzymanie piłki w rękach i nastawić się na jej kopanie.


Natomiast pierwsze zasady piłki nożnej (Foot Ball) zostały opracowane w Sheffield. Dnia 21 października 1857 roku William Prest i Nathaniel Creswick opracowali jeszcze bardziej restrykcyjne zasady gry w piłkę (już tylko nożną): przede wszystkim żaden z zawodników nie mógł być przytrzymywany ani przewracany, a piłki nie można było podnosić pod żadnym pozorem. Trzy dni później, 24 października 1857 został założony najstarszy klub piłkarski - Sheffield FC. W jego statucie założycielskim, oprócz przepisów regulujących funkcjonowanie klubu, znalazły się również opracowane wcześniej zasady tej szacownej gry. Nie było tam prawdopodobnie wpisanego ustawiania meczów za kasę czy horrendalnych kwot odstępnego za zawodników, więc to musiano dodać do footballu w późniejszych latach.

Klub istnieje do dzisiaj i chociaż gra w jakiejś ciężkiej okręgówce (8 liga, 8 liga, Sheffield FC!) to niewiele drużyn może się poszczycić takim wkładem w historię piłki kopanej. Nieprzypadkowe są zatem ich przydomki: The Club czy The Ancients. Jeżeli chcecie zgłębić temat bliżej, polecam serwis www klubu.

Co ma do tego Thornbridge? Tylko tyle i aż tyle, że jest obecnie sponsorem tejże zasłużonej instytucji. I gdyby nie oni i ich fanpage na Facebooku, to ja bym tą zacną datę z pewnością przegapił. Także zdrowie footballu, zdrowie Sheffield FC i zdrowie Thornbridge'a. 200 LAT PIŁKO NOŻNA! Bo ponad 150 już jest na karku ;)


Halcyon czekał już jakiś czas w lodówce na porządną okazję. I doczekał się. To kolejne świetne piwo z Tornbridge'a i nadal się nie zawiodłem. Wytrawna jasna imperial IPA, onieśmielający smak owoców tropikalnych oraz bardzo wyrazista, ale niesamowicie zbalansowana cytrusowa goryczka. Jak tylko gdzieś go zobaczycie, bierzcie w ciemno.

środa, 23 października 2013

Gościszewo Pils

Piwo w stylu pils, dolnej fermentacji, single hop, chmielone na zimno
Producent: Browar Gościszewo ("Rzemieślniczy" i na dodatek "Rodzinny"!)
Ekstrakt 11,6 Blg, alk. 4,5% obj.
Cena: 5,20zł (piwosz-sklep.pl)
Skład: woda, słód, chmiel Hallertauer Mittelfrüh, drożdże
IBU: 37

Z piwami z Gościszewa mam akurat dość częsty kontakt, ale w formie piwa z AleBrowaru. Tam właśnie ekipa od Wioślarza czy Spalonego Józka warzy swoje warki. Z piwami własnymi browaru spod Malborka miałem raczej kontakt dość ograniczony. A gdy kilka miesięcy temu kupiłem Rycerza, to zapach przypominał sytuację, gdy przychodzi do Was poseł krzyżacki i zamiast dwóch nagich mieczy przynosi dwie gotowane kukurydze. I jeb Was nimi po przyłbicy - DMS w czystej postaci.

Po Pilsa sięgnąłem więc ostrożnie. Tym razem zrobiony tylko na jednym chmielu - Hallertauer Mittelfrüh gra tutaj pierwsze (i ostatnie) skrzypce. Dodatkowo chwalą się, że chmielone na zimno, więc jest szansa na fajny zielony aromat chmielu. Etykieta bardzo minimalistyczna, jak dla mnie świetna. Dobrze, że zrezygnowali z tych sielskich łanów zbóż, które były poprzednio na Pilsie. Przecież i tak nikt nie uwierzy, że piwo robi się ze zboża.


Po nalaniu piana jest raczej średnia, ale trzyma się bardzo dobrze do końca. W zapachu zdecydowanie słody i przyjemny zielony chmiel. Smak lekko chlebowy i nie do końca balansuje to nawet dość wyraźna goryczka. Przyznam, że nachmielone jest jak na europejską odmianę chmielu fajnie, jednak Gościszewo Pils mógłby być nieco mniej pełny, żeby goryczka była wyraźniejsza.

Ocena: 3,5/5

Jest to zdecydowanie poprawny pils, co jest wbrew pozorom, ciężko osiągnąć. Jak dla mnie za mało orzeźwiający i trochę zbyt pełny, bo wolę lekkie w niemieckim stylu. Drugą rzeczą, która zmniejsza "pijalność" tego piwa jest cena. Oczywiście, że mógłbym wydać na niego nawet 6-7 zł, bo nie taką kasę czasami na jedną butelkę przeznaczam. Tylko umówmy się, można już za to kupić coś ciekawszego niż nawet ponadprzeciętnego pilsa. Jeżeli jeszcze nie piliście to warto przynajmniej spróbować, a nóż podejdzie Wam bardziej niż mnie.

wtorek, 22 października 2013

Sklepy z dobrymi piwami w Łodzi - gdzie kupić piwa kraftowe, regionalne i zagraniczne?

Tak tu sobie piszemy o piwach, oceniamy, mlaskamy, a w zasadzie brakuje podstawowej informacji - mianowicie, gdzie kupić dobre piwa. Jako, że jesteśmy z Łodzi, to przedstawiamy kilka sklepów z naszego regionu - takich, w których najczęściej kupujemy i które polecamy. Do części musicie się udać osobiście, u części możecie kupować online. Zachęcamy też do like'owania na FB, będziecie na bieżąco z nowościami, które docierają do sklepów.

Jeżeli widzicie jakieś braki, to podsyłajcie propozycje do nas, dodamy po zweryfikowaniu.

Piwoteka 

adres: 6 sierpnia 1/3
strona: piwoteka.pl
FB: https://www.facebook.com/Piwoteka
Sklep z dobrymi piwami istniejący jeszcze grubo przed kraftem. Bardzo duży wybór piw polskich i zagranicznych. Jest dość popularna, więc nowości często znikają zanim dojedziecie ;) Lokalizacja, pomimo znaczących walorów estetycznych, ma solidne problemy z parkowaniem - na woonerfie prawie na pewno nie zaparkujecie, więc najbliżej da się stanąć na Moniuszki, albo pod ŁDK. Zdecydowanym plusem jest też znajdująca się obok Piwoteka Narodowa, czyli pub w którym możemy się piwa napić (10 kranów, dwie pompy plus butelki).

Browar Centralny

adres: Tatrzańska 59/61 (Dąbrowa)
FB: https://www.facebook.com/centralnybrowar
Stara lokalizacja, nowy sklep (kiedyś Piwne Rozmaitości). Posiadają w ofercie sporo polskich piw regionalnych i kraftowych. Można było nawet trafić Imperium Prunum także zaopatrzenie nieźłe, a klientów ogarniających niewielu. Jeżeli chcecie napić się czegoś innego niż piwa, też mają. Trochę trudno jest też zaparkować - przy sklepie jest postój taxi, więc trzeba wjechać w osiedle i tam znaleźć miejsce.

Dan-Rad

adres: Jana Długosza 15 (przy Kasprzaka)
Głównie sklep monopolowy, ale mają sporo piw regionalnych (Ciechan, Lwówek czy Amber) jak i najpopularniejszych rzemieślniczych (standardowo AleBrowar, Pinta, Dr Brew, a można i trafić takie perełki jak Gzuba). Nie ma przeważnie problemów z parkowaniem.

Winoteka

adres: Rydzowa 22 (Teofilów)
FB: https://www.facebook.com/WinotekaLodz
Jak sama nazwa wskazuje, mają solidny wybór win. Ale piwa też ci u nich dostatek. Polska i zagranica, koncernowe, regionalne i rzemieślnicze. Dobry wybór dla północnego wschodu Łodzi, z parkowaniem nie ma problemu.

Strefa Piwa

adres: Kruczkowskiego 22 (Dąbrowa)
FB: https://www.facebook.com/strefapiwagael
Dobrze zaopatrzony sklepik ze ścianą piwa pod sam sufit :) Wybór polski od koncerniaków aż do rzemieślników (oraz Widzewiak Mocne ;)), a i niejednego belga czy Schlenkerlę można u nich uświadczyć. Dookoła dużo osiedlowych parkingów, więc dacie radę stanąć. Swoją drogą lokalizacja droga mojemu sercu, chodziłem zaraz obok do liceum. Niestety wtedy jeszcze ich tam nie było, były za to tanie wina w Społem ;)

Wielka Szycha

adres: Piwna 22 (Koziny)
Jak sama nazwa wskazuje, mają dość sporo kraftów, można uświadczyć nowości nie zabijając się o nie. Na froncie wita nas Atak Chmielu i Crazy Mike, także szacun. Oprócz piwa, znajdzie się również coś mocniejszego.

Piwa Regionalne - Rydla 25

adres: Rydla 25 (Dąbrowa)
Zacny wybór kraftów, który odkryłem niedaleko mnie. Oprócz standardowych wielkich graczy mają sporo ciężkich do trafienia niszowych browarów. Oprócz tego Oprócz piwa znajdzie się również coś mocniejszego.

Bromaniak

adres: Nastrojowa 54 (Bałuty)
Przyznam się bez bicia, w życiu nie dotarłem, Radogoszcz jest dla mnie co najmniej na końcu świata. Ale kumple bywają, słyszałem samo dobre. Duży wybór kraftów, regionalnych oraz zagranicznych.


Alkohole "Stodoła"

adres: Wyszyńskiego 38 (Retkinia)
Ostatnio z uwagi na przeprowadzkę najczęściej odwiedzany przeze mnie sklep. Mają duży wybór kraftów i regionalnych. Raczej nic zagranicznego nie uświadczycie, ale większość nowości od dużych krafciarzy się pojawia. Oprócz tego bardzo duży wybór innych alkoholi i trochę zakąsek. Mają też sklep na Dąbrowie (Broniewskiego 60), ale dawno tam nie byłem, więc ciężko mi powiedzieć, czy wybór piw jest ten sam co na Retkini.


czwartek, 17 października 2013

Piwa ciemne - ranking 2013

Podczas gdy latem królują głównie piwa jasne - lżejsze i orzeźwiające, zimą częściej sięgamy po piwa ciemne. Te drugie są zazwyczaj wyraźniejsze w smaku, cięższe i bardziej aromatyczne, a więc idealne na długie wieczory.

Poniżej przedstawiamy krótkie podsumowanie dotychczas opisanych przez nas piw ciemnych.

1Dobry WieczórDobry Wieczór
4,5 % alk., Stout
5,80 zł5
2Ortodox StoutOrtodox Stout
5,6 % alk., Stout
6,30 zł4,5
3Obolon AksamitneObolon Aksamitne
5,3 % alk.
4,50 zł4,5
4Blak HawkBlak Hawk
6,8 % alk., Black IPA
11,00 zł4,5
5Bombay CatBombay Cat
9 % alk., Black Double IPA
17,75 zł4,25
6Guinness OriginalGuinness Original
5 % alk., Stout
4,50 zł (0,33l)4
7Porter z Browarów ŁódzkichPorter z Browarów Łódzkich
9,5 % alk., Porter
4,50 zł4
8GniewoszGniewosz
6 % alk.
2,50 zł (0,33l)4
9Porter Warmiński KormoranPorter Warmiński Kormoran
9 % alk., Porter bałtycki
7,00 zł4
10Primator DoublePrimator Double
10,5 % alk., Prawie porter
6,00 zł4
11Sweet CowSweet Cow
5 % alk., Milk Stout
6,40 zł3,75
12Krakauer StoutKrakauer Stout
5,5 % alk., Stout
4,50 zł3,75
13Stephans BräuStephans Bräu
4,8 % alk.
2,40 zł2,5

PS. Ciemne piwo według wielu badań jest też zdrowsze od jasnego, ponieważ zawiera więcej żelaza: http://www.doz.pl/newsy/a7034-Ciemne_piwo_jest_zdrowsze

środa, 16 października 2013

Pan Witek - witbier z browaru Haust


Piwo w stylu witbier
Producent: Minibrowar Haust
Ekstrakt 12 st Blg, alk. 4,2% obj.
Skład: woda, słód jęczmienny, owies, pszenica, kolendra; chmiele: Marynka i Lubelski; drożdże

Kolejne piwo z targów ekologicznej żywności w Łodzi. Tym razem ze stoiska minibrowaru Haust z Zielonej Góry. Chętnie bym się jeszcze czegoś od nich napił, bardzo ciekawi mnie np. Ox Bile, czyli imperialna IPA (wbrew nazwie bez byczej żółci), czy Skrill, który wygrał w tym roku kategorię ESB w Żywcu, ale niestety w Łodzi jest piwo z Hausta bardzo ciężko dostać. Miejmy nadzieję, że dostępność poprawi się to w najbliższej przyszłości, bo słyszeliśmy już dużo dobrego.

Barwa jasna, słomkowa, piwo lekko mętne i opalizujące. Piana szybko opada praktycznie do zera. W zapachu wyraźnie czuć chmiel aromatyczny nawiązujący do cytrusów.

Smak jest dosyć łagodny, orzeźwiający, delikatnie cierpki, ale jednocześnie mocno goryczkowy. Posmak chmielu długo się utrzymuje. Mimo mocnego nachmielenia Witek wcale nie męczy. Pod koniec szklanki jakby mocniejsze stają się smaki cytrusowe. Bardzo porządne piwo, zdecydowanie polecam.


3,5/5
4,5/5
4/5


wtorek, 15 października 2013

Dominicanes Cornelius - piwo bezalkoholowe browaru Sulimar


Piwo jasne bezalkoholowe
Alk. do 0,5%
Cena: ok 3 zł za 0,33 l


Na targach ekologicznej żywności w Łodzi oprócz serów, czekolad i innych mięsiw było też kilka regionalnych browarów, w tym i Sulimar z Piotrkowa Trybunalskiego. Całe swoje stanowisko poświęcili jednemu produktowi - piwu bezalkoholowemu Dominicanes. Według zapewnień przedstawiciela browaru piwo dostępne już jest w Piotrze i Pawle, a niedługo ma znaleźć się na stacjach Orlen, co według mnie jest dobrym pomysłem - pomoże popularyzować piwa bezalkoholowe i może w przyszłości więcej browarów wprowadzi swoje produkty tego typu.

Sam Dominicanes jest piwem dosyć treściwym, co widać i po wyglądzie, i po smaku. Piana jest dosyć gęsta, opada wolno osiadając na ściankach. Barwa lekko pomarańczowa, nie tak jasna jak przy innych bezalkoholowcach.

Zapach intensywny, raczej tylko słodowy. Trochę przywodzi na myśl podpiwek, trochę piwa klasztorne. Podobnie ze smakiem. Dominicanes jest treściwy jak na piwo bezalkoholowe, ale bardzo słodki. W dali czuć lekką goryczkę. Według mnie jest to jedno z lepszych piw bezalkoholowych, ponieważ nie jest tak rozwodnione jak inne. Ale niektórym może przeszkadzać właśnie nadmierna słodycz.

Ocena: 4/5


piątek, 11 października 2013

Bombay Cat z Revelation Cat

Piwo w stylu Black Double IPA, górnej fermentacji, potrójnie chmielone na zimno
Producent: browar Revelation Cat
Ekstraktu nie podano, alk. 9% obj.
Cena: 17,75zł (piwosz-sklep.pl)
Skład: woda, zasypu nie podano, dosłownie "ulewa ultra agresywnych chmieli", drożdże
IBU: bomba chmielowa (podobno trzycyfrowe)

Co wypiję jakieś ciekawe piwo, zrobię zdjęcia i zabieram się do pisania, to "Cześć tu Tomek Kopyra z blogu blogkopyra.com" wrzuca videorecenzję zanim zdążę cokolwiek napisać i opublikować u siebie. I wychodzę na kseroboja ;) W sumie stał Kot z Bombaju ponad miesiąc w lodówce i czekał na opisanie ze 3 tygodnie po wypiciu, więc sam sobie jestem winny. Kopyrowi zdecydowanie nie można odmówić wiedzy i zacięcia - dwa materiały dziennie to jest coś. Dobrze, bo chociaż jest co przy śniadaniu oglądać. Ja mam niestety tak, że im potencjalnie fajniejsze piwo, tym dłużej się zbieram do opisania. A że black double IPA brzmiało zacnie, to naczekał się kotek na wypicie. Piwo samo prosi o picie jak najszybciej ('Drink me as fresh as possible, so get on with it!'), a ja się opierałem.

Browar Revelation Cat założył Alex Liberati, z pochodzenia pół Anglik, pół Włoch, urodzony i mieszkający w Rzymie. Podobno w wieku lat około 20 ruszył się z Wiecznego Miasta, zaczął podróżować po świecie i zdobywać wiedzę o piwie. Wiedzę tę następnie spożytkował przy zakładaniu baru w Rzymie (nie mylić z tą karczma co się Rzym nazywa) i firmy Impexbeer importującej/eksportującej rzemieślnicze piwa. Gdy najwyraźniej znudził się wyborem piw oferowanych przez innych, zaczął "kontraktowo i kolaboracyjnie" warzyć piwa pod marką Revelation Cat, by w końcu w 2012 osiąść na swoim w browarze w nadmorskim Broadstairs, hrabstwo Kent. Tyle mówi legenda... i strona browaru.

Od razu widać, że wybór piw oferowanych przez Revelation Cat is not for pussies. Większość z nich jest dość szczodrze, lub bardzo szczodrze chmielona, a i woltów piwowar z Rzymu im nie szczędzi. Ale za około 20zł za 0,33l chciałbym spodziewać się czegoś wybitnie urywającego dupsko.


Ogólny design opakowań powoduję, że absolutnie wyskakuję z kapci. Jako staruszka wychowanego na rozpikselizowanej grafice, zagrywającego się w podstawówce z kumplami w Contrę na Pegazusie, zachwycają mnie bez reszty oldschoolowe projekty etykiet. Kontretykiety są równie świetne, parametry piwa są przedstawione w iście 8-bitowej konwencji. Aż się chce odpalić jakiś emulator. Całość dopełnia świetny kapsel z kotem, przypominającym mocno Kota z Cheshire w wersji American McGee's Alice (Rewelacyjny Kot z Kent?).


To tyle z zewnątrz, a co kotek ma w środku? Po przelaniu formuje się dość niska, ale drobna piana. Opada podczas picia do bardzo wątłego krążka dookoła szkła. Ale przy tej ilości alkoholu ciężko utrzymać dobrą pianę. Płyn w kolorze kota z etykiety, pod światło lekkie brunatne refleksy.

W zapach bardzo żywiczny chmiel i trochę palności. Wychodzi też dość wyraźnie alkohol. Jest fajnie, ale pod względem zapachu mogłoby być trochę ciekawiej.

Bombay Cat jest dość wytrawne, więc goryczka atakuje człowieka już po pierwszych łykach. W żadnym wypadku nie jest natomiast tępa i obezwładniająca, raczej atakuje znienacka jak pantera zza krzaka chmielu (jeżeli gdzieś oprócz etykiet pantery występują obok krzaków chmielu). W miarę ogrzewania dochodzi jeszcze odrobina bardzo gorzkiej czekolady i trochę zbyt dużo alkoholu jak na mój gust. Piwo natomiast pije się bardzo przyjemnie, goryczka nie zalega. Przypomina posmak po zjedzeniu bardzo gorzkiego grapefruita, poprawienia kilkoma granulkami chmielu i przegryzienia go czekoladą 90% - nigdy takiej mieszanki nie próbowałem skonsumować, ale tak pewnie musiałoby smakować. Wysycenie jest dość niskie, co jeszcze poprawia pijalność.

Ocena: 4,25/5

Bombay Cat jest piwem intrygującym i wyrazistym. Nie jest oczywiście piwem dla każdego, bo jeżeli nie lubicie mocnej goryczki, to nie zbliżajcie się do tego koteczka. Nie jest to również piwo doskonałe, bo moim zdaniem dzieje się tam trochę za mało w zapachu i alkohol na mój gust jest trochę za bardzo wyczuwalny. Zdecydowanie warto się jednak na niego szarpnąć te 18-20 zyli, bo ciężko będzie znaleźć w Polsce coś o podobnych walorach zapachowo-smakowych. Ja przynajmniej czarną podwójną IPAę piłem po raz pierwszy.

Bardzo ciekaw jestem innych piw od Alexa Liberatiego, w lodówce czeka na mnie jeszcze Double Dealer z Revelation Cat, o którym mam nadzieje już niedługo.

wtorek, 8 października 2013

Przy piwku: XXIV Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier 2013

Gryglas

Nie samym piwem żyje człowiek, chociaż to perspektywa nad wyraz kusząca... Jeżeli chodzi o dostarczanie wrażeń estetycznych, to jedną z metod w moim przypadku pozostaje twórczość obrazkowa. Śmiem twierdzić, że komiksy zajmują u mnie lwią część (jeśli nie największą część) półek przeznaczonych na lekturę wszelaką. A jako, że mieszkam w Łodzi, mam to szczęście, że środkiem komunikacji miejskiej (w celu ewentualnej konsumpcji piwa, tudzież braku konieczności szukania parkingu w centrum) mogę się udać na cykliczną imprezę organizowaną w naszym (nie do końca)pięknym mieście. I udaję się tam od dość dawna - musiałbym dokładnie sprawdzić, kiedy byłem na pierwszym Konwencie Komiksu (bo na początku Międzynarodowy Festiwal nosił tą mało szacowną nazwę), ale był to chyba rok 1998 lub 1999. I w zasadzie poza dwoma laty nie opuściłem tej imprezy ani razu.

Dzisiaj gdy mamy pierdyliardy kilogramów archiwalnych polskich komiksów na allegro, wydawnictwa ze stanów można kupić przez net, a wersję cyfrową książki/komiksu/filmu możemy pobrać w kilka sekund, ciężko jest zrozumieć czym była ta impreza kiedyś. Wejście do sali gdzie zalegały stosy pudeł z wszelakimi wydawnictwami, o których nawet się nie słyszało, było przeżyciem nieomal o skali dorocznego złapania boga za nogi. A jeszcze do tego przyjeżdżali autorzy i stało się po kilkadziesiąt minut, żeby tylko można było załapać się na byle bazgrołę w swoim ulubionym komiksie.


Przez te wszystkie lata podobnie jak rzeczywistość wokół nas, konwent zwany dalej festiwalem przeszedł bardzo dużo zmian. Kilka lat temu, dodany został bardzo duży człon gier video, gdzieś w tle czaiły się zawsze planszówki i gry bitewne, ktoś okładał się mieczami świetlnymi przed wejściem. Ale przy starej lokalizacji (w Łódzkim Domu Kultury) gdzie przepastne korytarze poPRLowskiego molocha skutecznie ograniczały widoczność, najistotniejsze i najbardziej eksponowane były jednak komiksy, galerie komiksowe oraz sami autorzy zajmujący główne sale.

W tym roku jeszcze przed samym MFKiG wszedłem do nich na stronę... i łamiąca wiadomość (breaking news)! Festiwal został przeniesiony i w tym roku miał być organizowany w Atlas Arenie! W sumie nieco mnie to zdziwiło na początku, bo ciężko mi było sobie wyobrazić jak zorganizują dość kameralne spotkania z twórcami itp. w wielkiej hali, ale z drugiej strony wszelkie Comic-Cony są robione w wielkich halach, więc pewnie się da.

Drugim, ale trochę bardziej rozczarowującym zaskoczeniem, było zestawienie twórców: Don Rosa (jeden najsłynniejszych z rysowników Kaczora Donalda), Roman Surżenko (rysuje serię o córce Thorgala) czy Stepehen Desberg (scenarzysta wydanej w Polsce Gwiazdy Pustyni czy Scorpiona) to nie są twórcy, do których stałbym godzinami po autograf. Grzegorza Rosińskiego pominąłem, bo większym zaskoczeniem byłoby, gdyby Pan Grzegorz nie przyjechał. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo cenię dorobek twórczy, ale jest to obowiązkowy punkt programu, jak kiedyś dla mnie pierogi na festiwalu w ŁDK. Taka świecka festiwalowa tradycja ;) Natomiast w tym elemencie zabrakło niestety jakiegoś efektu wow.


Efekt wow powrócił nieco po dotarciu na miejsce w sobotę. Z braku entuzjazmu nie byłem jedną z pierwszych osób na miejscu (ba, nie byłem też jedną z drugich osób), więc było już solidne popołudnie. Skala przedsięwzięcia po wrzuceniu do Areny wyglądała dość zacnie. I kolejne miłe zaskoczenie - nie trzeba było jak zwykle bulić za wejście (20zł za samo wejście, to 20zł mniej do wydania na zakupy!).

Na górze, dookoła trybun stanęły wszystkie "targowe" atrakcje, czyli stoiska sklepów, wydawnictw i co tam ktoś jeszcze chciał sprzedać, również szybka gastonomia. Jeżeli będziecie za rok sprawdźcie miny sprzedawców, gdy podchodzicie do ich stanowiska z ociekającym ketchupem hotdogiem i piwem w drugiej dłoni - przerażenie na twarzy jest bezcenne :D Ilościowo wydaje mi się, że wydawców/sprzedawców była podobna ilość co dotychczas. Być może ze wskazaniem na kilku więcej. Coraz więcej pojawia się wszelkiej maści gadżetów pobocznych, czyli około-komiksowego i około-growego barachła. Było Lego (czemu nie było takich zestawów jak byłem młody?!), było trochę koszulek (ale w większości pojedyncze rozmiary S/XXL), figurki, pluszowe kocie uszy na drucie, czy co tam sobie ktoś jeszcze wynalazł. Z drugiej strony pokazuje to, że komiksy i gry jako źródło przekazu również w Polsce przechodzą coraz bardziej do mainstreamu.



Na płycie znalazła się natomiast głównie część "i Gier" festiwalu. Na samym wejściu wielkie stanowisko AlienWare, czyli kilkanaście maszyn na których śmigały strategie i trochę wyścigów (formuła 1 na trzech niezależnych projektorach ustawionych w panoramę wygląda niesamowicie). Obok znajdowała się strefa konsolowa, w której odbywało się kilka turniejów. Nie załapałem się niestety na Mortala, ale może to i lepiej, bo poziom był solidny. W teorii można było sobie wypożyczyć pada na dowód osobisty i pośmigać w którąś z bijatyk pozaturniejowo. Bardzo w teorii, bo byłem pytać się ze 3 razy, za każdym razem nie było padów, pomimo, że były wolne konsole. Organizator nawet wspomniał, że ludzie na turniej przyjechali z własnymi padami...


Za strefą cyfrową następowała strefa kostkowania (lub jak kto woli karciochowania, zależy od gry). Dość prężne stanowisko ze stolikami okupowane przez miłośników planszówek/karcianek/innych dziwnych growych tworów. Było tego na prawdę sporo, ale jako, że kumpel, z którym przyjechałem, przeleciał z żoną przez halę w 15 min i pojechał do domu, odpuściłem sobie testowanie planszówek. Z tego samego powodu odpuściłem sobie też granie w bitewniaki, z którymi stanowisko było zlokalizowane kawałek dalej. Bardzo fajną promocją, była możliwość pomalowania sobie na miejscu darmowej figurki do Warhammera Battle lub 40K. Stół i pędzle były okupowane prawie nonstop.


Na środku Areny dominowała wielka scena, na której teoretycznie miało się chyba coś dziać. Ja od godziny 14 do 19 załapałem się chyba tylko na przyznanie nagród za najlepszy cosplay (czy jak kto woli przebierankę). Pod tym względem również widać, że chcemy gonić zachód. Okazuje się, że jest u nas w kraju kilkanaście ekip, które za własną kasę mniej lub bardziej profesjonalnie się tym na co dzień zajmują - trzeba powiedzieć z całkiem niezłymi efektami.


Świetni byli Deadpoole (pomimo trochę natarczywej osobowości jednego z nich) i absolutnie rewelacyjny był koleś w stroju wyglądającym na Komisarza Gwardii Imperialnej z Krieg. Równie dobrze mogła być to postać z jakiejś mangi, ale tego tematu nie ogarniam. Tylko nie wiem czy w przypadku komisarza kubek był częścią stroju, czy kupił sobie i nie miał gdzie schować, bo łaził z nim cały czas.


Natomiast jeżeli ktoś nie ma do konkretnej postaci chociaż szczątkowych predyspozycji wizualnych to błagam - NIE IDŹCIE TĄ DROGĄ! Naprawdę, dziewczyna o gabarytach ludzika Michelin, jakkolwiek bardzo by nie chciała, nie powinna wbijać się w bardzo skąpe shorty przeciętnej superbohaterki i pląsać po scenie. Oooooj nie powinna. I żeby nie zachęcać, nie powiem, że brawa za odwagę (wizualizacji brak).

Co dziwne, w tym roku autografujących autorów upchnięto pod sceną przy małych szkolnych stoliczkach. W sumie trochę przykre, bo siedzieli w najbardziej hałaśliwym miejscu całej imprezy i będąc na ich miejscu to pilnował bym raczej torby z mazakami, a nie koncentrował się na rysowaniu. Stepehen Desberg dając mi autograf siedział z 2 innymi aurorami przy jednym stoliku. Na rogu, jak by wpadł na szybko podpisać jakiś papier w polskim urzędzie pracy czy innym ZUSie, a za nim ochoczo hasały tłumy festiwalowiczów. Trochę to dziwne rozwiązanie. Muszę jednak pochwalić organizatorów za jedną prostą rzecz: po raz pierwszy odkąd na konwencie/festiwalu bywam, podpisywanie odbywało się w sposób cywilizowany. Dzięki... magii liczb całkowitych. Ktoś nareszcie wpadł na to, że podchodzi się do niezależnego stolika i bierze numerek do konkretnego autora! Po tylu latach ślęczenia w kolejkach można było podejść, spytać, który teraz numer i np. iść po piwo, hotdoga, albo po prostu usiąść i poczytać to tam człowiek sobie zdążył już zakupić. NARESZCIE!


Były jeszcze niby sale konferencyjne, w których odbywały się wszelkiego rodzaje prelekcje, ale z racji późnego dotarcia już się niespecjalnie się do nich pchałem. Szczerze to nie sprawdziłem nawet kto tam co przedstawiał. Kilka paneli było ponoć ciekawych, ale cóż, kto późno przychodzi, sam sobie na panele nie chodzi. Również mocno zepchnięta w kąt została cała część wernisażowa - stały tam gdzieś te wszystkie konkursowe prace i inne galerie, ale jednak było to na zasadzie "Panie kierowniku, gdzie to postawić? A pier***nij Pan tu w kącie, Panie Czesiu.". Trochę szkoda, ale wiadomo, wilcze prawa rynku - sponsorzy zapłacili, to i stali przy samej scenie.

Minusem Atlas Areny jest niestety też lokalizacja niesprzyjająca wyskoczeniu na szybką konsumpcję. O ile się nie mieszkało kilka lat na Retkinii i nie wie gdzie szukać. Tak się akurat składa, że jest tam jedna z lepszych bud z chińskim w Łodzi. Stołuję się tam od czasów końcówki liceum i ani razu się nie strułem, poza tym prowadzi knajpę cały czas ta sama ekipa. Także głodny i zmuszony wyborem pomiędzy hotdogiem a zapiekanką w Arenie, postanowiłem wyskoczyć przekąsić sprawdzoną wołowinkę. Po drodze nabyłem w sklepie Krombachera. Kiedyś to piwo pite na chodniku w przygranicznym Ahlbeck zachwycało. I o dziwo do dzisiaj piję je z przyjemnością, szału nie ma, ale nie odrzuca mnie, więc z braku laku można. Co ciekawe obok chinolka na Bratysławskiej można zobaczyć graffiti bardzo mocno w klimacie festiwalu. Lobo w wersji Bisleya (jeszcze przed zostaniem metroseksualistą) i zdaje się, że RanXerox (poprawcie mnie jeżeli się mylę). Także jak najbardziej w temacie.


Podsumowując, tegoroczna edycja była dość dziwna. Z jednej strony fajnie, bo brak opłaty za wstęp na pewno ściągnął więcej ludzi. Impreza z roku na rok się rozrasta. Z drugiej strony rozrasta się w kierunku, który mnie osobiście nie do końca cieszy. Za kilka lat obawiam się, że może być kolejnym MIĘDZYNARODOWYM FESTIWALEM GIER I FANTASTYKI! (...i komiksu). Zawiódł mnie dobór autorów, nie miałem powodu żeby wpaść tam na więcej niż kilka godzin w sobotę (był również cały dzień w niedzielę). Mam nadzieję, że ogólne wrażenie wywołało też to, że się starzeję i robię sentymentalny - wolałem jednak edycje w ŁDK, miały w sobie więcej kameralnego uroku. Natomiast brawa, że organizatorom udaje się co roku ściągać większą liczbę ludzi, niekoniecznie z powodu samych komiksów. Może przy okazji brania udziału w turnieju Starcrafta czy Tekkena zainteresują się też sztuką obrazkową.

A jeżeli nie byliście nigdy w Łodzi na MFKiG to zapraszam, bo warto wpaść i zobaczyć na żywo samemu. Ja się zabieram za czytanie moich kilogramów tegorocznych zakupów ;)

 
Blog jest wyłącznie dla osób pełnoletnich. Czy masz skończone 18 lat?

TAK NIE
Oceń blog