Jeżeli chodzi o wszelkie spędy festiwalowe, również dotyczące piwa, to jestem przeważnie sceptycznie do nich nastawiony. Masa ludzi, kolejki, wszystko ciekawe kończy się zanim zdążycie dotrzeć itp. Oczywiście, jest masa nowych premier, można spotkać ciekawych przedstawicieli branży i znajomych jarających się tą samą dziedziną, oznaczyć się na foursquerze czy fejsbuniu. No ogólnie zdobyć trochę punktów do fejmu. Ale nadal jakoś wielkim fanem takich imprez nie jestem.
Na Poznańskie Targi Piwa 2014 jako nygus i wygodniś, również się nie wybierałem. Tak się jednak złożyło, że szczęśliwie miałem w planach koncert Islandczyków z Sólstafir. Grali dwa koncerty, do wyboru miałem Wawkę i Poznań. Daty pokrywały się akurat z poznańskimi targami, a w stolycy bywam wystarczająco często jak na mój gust, postanowiłem zatem wpaść do Pyrowic.
Wybierając się z Łodzi jak sójka za morze, załapałem się oczywiście na piątkowe korki. Zanim dojechałem do Poznania, odstawiłem samochód i dotarłem na festiwal, zrobiła się 20:00. Jak się później okazało, docieranie w późnych godzinach wieczornych, miało się u mnie stać normą tegorocznej edycji ;) Czym prędzej nabyliśmy festiwalowe szkło i przystąpiliśmy do degustacji.
A było co degustować. Pojawili się starzy kraftowi wyjadacze z AleBrowarem, Pintą, Pracownią Piwa i Artezanem na czele. Oprócz tego byli mniejsi, więksi, bardziej restauracyjni czy miej kraftowi. Hala była wielka, stoisk masa, miałbym problem z wymienieniem połowy wystawców. Targi nie były jedyną atrakcją zaplanowanych na ten weekend, a ja docierałem o skandalicznie późnych porach, nie będę więc ukrywał, że nie sprawdziłem dogłębnie wszystkiego. Natomiast było kilka rzeczy, o których warto wspomnieć.
Pracowania Piwa is on fire, dragon fire!
Oprócz nowości, czyli 200! (Rye Imperial IPA) i Wheat Wine Hey Now'u, ekipa Pracowni przywiozła ze sobą kilkanaście swoich piw. Nie będę już mówił o Mr. Hard czy 100! z kawą (mmmmmmm kawa w piwie), ale absolutnie rewelacyjną i genialną rzeczą okazał się Dragon Fire! Nie byłem na Beer Geek Madness we Wrocławiu, ale piwo uwarzone specjalnie z tej okazji, moim zdaniem biło wszystko, co na festiwalu się pojawiło, na głowę. Co tam biło - paliło konkurencję do gołej ziemi, a później bezcześciło jeszcze zwęglonego zewłoka! Ekstremalnie pijalne, solidnie aromatyczne i absolutnie genialne piwo.
Wybór był tak duży i świetny, że w zasadzie, można było stoiska Pracowni Piwa nie opuszczać.
Szkło festiwalowe
A w zasadzie trzy. Tutaj od razu duży plus dla organizatorów - kieliszek 0,3l, odrobinę teku'owy, miał również podziałkę na 0,1l. Można było w przypadku niesprawdzonych/niepewnych piw poprosić o najmniejszy wymiar kary. Jeżeli okazało się, że jest dobrze, prosiliśmy o dopełnienie czary goryczy wersją 0,3l lub 0,5l (pińcet IBU proszę!).
Do tego ogólnodostępne (były jeszcze w niedzielę) IPA Glass i Stout Glass o pojemności 0,5l, w wersji festiwalowej i alebrowarowej. Dla zboczeńców takich jak ja, kupujących tony fikuśnego szkła do piwa (a potem pijących wszystko z shakerów) była to nie lada gratka.
Starzy i nowi znajomi
Oprócz genialnej Pracowni było stety lub niestety zatrzęsienie nowości i klasyków do spróbowania. Żeby wymienić tylko kilka: Doctor Brew z nowym DIPA i nadal świetnym Molly IPA, A Ja Pale Ale z Pinty, druga warka Deep Love z AleBrowaru, Dasz Bór z Gościszewa, Rubaszny Krasnolud z Chmielogrodu (trochę rozczarowujący), nowy Gzub (chociaż się nie załapałem), Muerto z Kingpina, nasze łódzkie Jedwabne z Browaru Księży Młyn, niezawodny Szczun z Szału Piw, czy niezrozumiale dla mnie wychwalane przez innych AIPA z Ciechana. Oraz naprawdę skandaliczna inszość rzeczy, które do festiwalowego szkła można było nalać.
Oprócz tego piwne blogery walały się po hali się kilogramami, więc można było sobie uciąć pogawędkę z tym czy owym.
Dobry afterek nie jest zły
Targi w piątek i sobotę zamykały się o 22:00. Dla ludzi docierających o normalnych godzinach na takie imprezy, myślę, że to wystarczająco dużo czasu. Ja prawdopodobnie spóźnię się również na własny pogrzeb, także dla mnie impreza mogłaby spokojnie trwać do 24:00. Z drugiej strony domyślam się, że wystawcy po 12 godzinach byli już potwornie umęczeni, też chcieliby się zrelaksować i poprosić kogoś innego o nalanie piwa.
W kooperacji (lub kolaboracji) z niezmordowanym zespołem Piwoteki Narodowej, zwiedziłem przy okazji trochę Poznańskich piwnych przybytków. I trzeba przyznać, jest się gdzie w Poznaniu dobrego piwa napić. Dom Piwa czy Piwna Stopa, to kolejne punkty na mapie, które obok Setki i Ministerstwa Browaru wryły mi się w mózg jako 'must visit', przy okazji wizyty w stolicy Pyrolandii.
Alkomat prawdę Ci powie
Nie wiem czy jest to standard, jak już pisałem rzadko bywam, ale moim zdaniem absolutnie genialnym pomysłem było stanowisko poznańskiej policji pozwalające sprawdzić swój poziom krwi w procentach. Ponieważ nie miałem przesadnie dużo czasu na doprowadzanie się do stanu upadłego niczym grecka gospodarka, panowie policjanci ze 2x mi zmieniali ustniki, bo strasznie ich zdziwiło, że ktoś na targach o 17:00 ma wynik zerowy ;) Jak widać, większość zwiedzających jednak skupiała się na biciu rekordów.
Tak czy inaczej niesamowicie zacna inicjatywa dla zmotoryzowanych nieszczęśników takich jak ja. Na szczęście wracałem dopiero w poniedziałek, zatem po wyniku 0:0 dla lepszych, przystąpiłem w niedzielę do ostatnich degustacji przed koncertem.
Metal raczej do piwa, niekoniecznie w piwie
Gwoździem (na szczęście nie smakowym) niedzielnego programu, po zakończeniu o 19 całego festiwalu, był koncert Sólstafir, wspieranych mężnie (i żonnie?) przez Esben and the Witch. Absolutnie genialne kapele, Esbenem i Wiedźmą opękaliśmy w tym roku znaczną część playlisty wystawowej na Audio Show 2014 (tak, oprócz piwa mam również poważne zboczenie na punkcie dźwięku). Koncert bezsprzecznie z cholernie mocnym uderzeniem! Co ciekawe Blue Note, w którym impreza się odbywała, posiada dobrze zaopatrzony barek z solidnym wyborem single maltów. I obawiam się, że przez torfowo-kablowe złoto w postaci Ardbeg'a, właśnie zaraziłem się kolejnym drogim hobby ;)
Panie, ale czy aby warto?
Z przykrością muszę stwierdzić, że się myliłem. Tak, warto było przyjechać do Poznania na targi. Jeżeli nie dla nowości, to zdecydowanie warto przyjechać dla ludzi. Tak samo pogiętych na punkcie piwa jak Wy. Bo nie ma nic lepszego jak uciąć sobie pogawędkę odnośnie wyższości tego czy innego piwa, albo ponarzekać sobie jak to kiedyś polski kraft trzymał poziom. A teraz tylko leży i nic ;)
I za rok pewnie znowu będzie mnie można tam spotkać. Być może nawet więcej niż te półtorej godziny dziennie.
Na Poznańskie Targi Piwa 2014 jako nygus i wygodniś, również się nie wybierałem. Tak się jednak złożyło, że szczęśliwie miałem w planach koncert Islandczyków z Sólstafir. Grali dwa koncerty, do wyboru miałem Wawkę i Poznań. Daty pokrywały się akurat z poznańskimi targami, a w stolycy bywam wystarczająco często jak na mój gust, postanowiłem zatem wpaść do Pyrowic.
Wcale nie było tak tłoczno, jak można się było spodziewać. |
Wybierając się z Łodzi jak sójka za morze, załapałem się oczywiście na piątkowe korki. Zanim dojechałem do Poznania, odstawiłem samochód i dotarłem na festiwal, zrobiła się 20:00. Jak się później okazało, docieranie w późnych godzinach wieczornych, miało się u mnie stać normą tegorocznej edycji ;) Czym prędzej nabyliśmy festiwalowe szkło i przystąpiliśmy do degustacji.
AleBrowar ciągle puszczał jakieś satanistyczne filmy propagandowe. |
A było co degustować. Pojawili się starzy kraftowi wyjadacze z AleBrowarem, Pintą, Pracownią Piwa i Artezanem na czele. Oprócz tego byli mniejsi, więksi, bardziej restauracyjni czy miej kraftowi. Hala była wielka, stoisk masa, miałbym problem z wymienieniem połowy wystawców. Targi nie były jedyną atrakcją zaplanowanych na ten weekend, a ja docierałem o skandalicznie późnych porach, nie będę więc ukrywał, że nie sprawdziłem dogłębnie wszystkiego. Natomiast było kilka rzeczy, o których warto wspomnieć.
Pracowania Piwa is on fire, dragon fire!
Oprócz nowości, czyli 200! (Rye Imperial IPA) i Wheat Wine Hey Now'u, ekipa Pracowni przywiozła ze sobą kilkanaście swoich piw. Nie będę już mówił o Mr. Hard czy 100! z kawą (mmmmmmm kawa w piwie), ale absolutnie rewelacyjną i genialną rzeczą okazał się Dragon Fire! Nie byłem na Beer Geek Madness we Wrocławiu, ale piwo uwarzone specjalnie z tej okazji, moim zdaniem biło wszystko, co na festiwalu się pojawiło, na głowę. Co tam biło - paliło konkurencję do gołej ziemi, a później bezcześciło jeszcze zwęglonego zewłoka! Ekstremalnie pijalne, solidnie aromatyczne i absolutnie genialne piwo.
Wybór był tak duży i świetny, że w zasadzie, można było stoiska Pracowni Piwa nie opuszczać.
Szkło festiwalowe
A w zasadzie trzy. Tutaj od razu duży plus dla organizatorów - kieliszek 0,3l, odrobinę teku'owy, miał również podziałkę na 0,1l. Można było w przypadku niesprawdzonych/niepewnych piw poprosić o najmniejszy wymiar kary. Jeżeli okazało się, że jest dobrze, prosiliśmy o dopełnienie czary goryczy wersją 0,3l lub 0,5l (pińcet IBU proszę!).
Do tego ogólnodostępne (były jeszcze w niedzielę) IPA Glass i Stout Glass o pojemności 0,5l, w wersji festiwalowej i alebrowarowej. Dla zboczeńców takich jak ja, kupujących tony fikuśnego szkła do piwa (a potem pijących wszystko z shakerów) była to nie lada gratka.
Starzy i nowi znajomi
Oprócz genialnej Pracowni było stety lub niestety zatrzęsienie nowości i klasyków do spróbowania. Żeby wymienić tylko kilka: Doctor Brew z nowym DIPA i nadal świetnym Molly IPA, A Ja Pale Ale z Pinty, druga warka Deep Love z AleBrowaru, Dasz Bór z Gościszewa, Rubaszny Krasnolud z Chmielogrodu (trochę rozczarowujący), nowy Gzub (chociaż się nie załapałem), Muerto z Kingpina, nasze łódzkie Jedwabne z Browaru Księży Młyn, niezawodny Szczun z Szału Piw, czy niezrozumiale dla mnie wychwalane przez innych AIPA z Ciechana. Oraz naprawdę skandaliczna inszość rzeczy, które do festiwalowego szkła można było nalać.
Oprócz tego piwne blogery walały się po hali się kilogramami, więc można było sobie uciąć pogawędkę z tym czy owym.
Stanowisko Książęcego cieszyło się niesłabnącą popularnością ;) |
Dobry afterek nie jest zły
Targi w piątek i sobotę zamykały się o 22:00. Dla ludzi docierających o normalnych godzinach na takie imprezy, myślę, że to wystarczająco dużo czasu. Ja prawdopodobnie spóźnię się również na własny pogrzeb, także dla mnie impreza mogłaby spokojnie trwać do 24:00. Z drugiej strony domyślam się, że wystawcy po 12 godzinach byli już potwornie umęczeni, też chcieliby się zrelaksować i poprosić kogoś innego o nalanie piwa.
Kuchenne przybory w Domu Piwa |
Alkomat prawdę Ci powie
Nie wiem czy jest to standard, jak już pisałem rzadko bywam, ale moim zdaniem absolutnie genialnym pomysłem było stanowisko poznańskiej policji pozwalające sprawdzić swój poziom krwi w procentach. Ponieważ nie miałem przesadnie dużo czasu na doprowadzanie się do stanu upadłego niczym grecka gospodarka, panowie policjanci ze 2x mi zmieniali ustniki, bo strasznie ich zdziwiło, że ktoś na targach o 17:00 ma wynik zerowy ;) Jak widać, większość zwiedzających jednak skupiała się na biciu rekordów.
Tak czy inaczej niesamowicie zacna inicjatywa dla zmotoryzowanych nieszczęśników takich jak ja. Na szczęście wracałem dopiero w poniedziałek, zatem po wyniku 0:0 dla lepszych, przystąpiłem w niedzielę do ostatnich degustacji przed koncertem.
Metal raczej do piwa, niekoniecznie w piwie
Gwoździem (na szczęście nie smakowym) niedzielnego programu, po zakończeniu o 19 całego festiwalu, był koncert Sólstafir, wspieranych mężnie (i żonnie?) przez Esben and the Witch. Absolutnie genialne kapele, Esbenem i Wiedźmą opękaliśmy w tym roku znaczną część playlisty wystawowej na Audio Show 2014 (tak, oprócz piwa mam również poważne zboczenie na punkcie dźwięku). Koncert bezsprzecznie z cholernie mocnym uderzeniem! Co ciekawe Blue Note, w którym impreza się odbywała, posiada dobrze zaopatrzony barek z solidnym wyborem single maltów. I obawiam się, że przez torfowo-kablowe złoto w postaci Ardbeg'a, właśnie zaraziłem się kolejnym drogim hobby ;)
Panie, ale czy aby warto?
Z przykrością muszę stwierdzić, że się myliłem. Tak, warto było przyjechać do Poznania na targi. Jeżeli nie dla nowości, to zdecydowanie warto przyjechać dla ludzi. Tak samo pogiętych na punkcie piwa jak Wy. Bo nie ma nic lepszego jak uciąć sobie pogawędkę odnośnie wyższości tego czy innego piwa, albo ponarzekać sobie jak to kiedyś polski kraft trzymał poziom. A teraz tylko leży i nic ;)
I za rok pewnie znowu będzie mnie można tam spotkać. Być może nawet więcej niż te półtorej godziny dziennie.