Jak co wieczór siedząc w swojej ulubionej karczmie na 6 Sierpnia w Łodzi i sącząc z rogu dolidną dawkę spirytusu, Rubaszny Krasnolud, zasłyszał rozmowę pewnych podpitych dwóch jegomościów. Gadali o jakiejś premierze piwnej czy czymś takim. Zaciekawiony, że piwo może mieć w ogóle premierę ("Przecież piwo jest ciągle...") przysiadł się do tych wątłych lebieg i zapytał o co chodzi.
Krasnolud przemierzał spustoszoną przez wiedźmę Hannę krainę, minął kopane przez jej niewolników w środku krainy wąwozy i próbował znaleźć jeden z przybytków nazywanych przez blogerów, z języka Albionu, TESCOŚ. W nich, jak mówiła legenda, trunek miał się pojawić przed czasem, za sprawą niekompetentnych pracowników. Nikt jednak nie dał dupy, jak rok temu, i napój (pół)bogów nie znalazł się przed ową "premierą" na półkach molocha. Zniechęcony poszukiwaniami Rubaszny Krasnolud postanowił wstrzymać się do owego sądnego dnia, gdy napój miał zostać udostępniony ludowi całej krainy.
Gdy nastał ten dzień, Krasnolud ponownie wyruszył na poszukiwania. Ale znów nie mógł rzeczonego mistycznego trunku znaleźć. Gdy nagle, spotkawszy grupkę przerażonych wieśniaków, zasłyszał, że pustoszące w zmowie z wiedźmą Hanną okolicę smoki, weszły w posiadanie mistycznego Grand Championa! Nie wahając się ani chwili, udał się więc na miejsce wskazane przez wioskowe ciury.
Dotarł do celu i zobaczył... faktycznie, był tam trunek ów mistyczny! Ale zaciekle broniło go aż sześć smoków. Przebiegły Krasnolud próbował z nimi negocjować, ale pozostałe mu srebro i złoto nie zadowoliły zachłannych gadów.
Z pieśnią wojenną na ustach ("Oooooo wy pazery zajeb*ne!"), chwycił więc swój wierny topór i rzucił się na zachłanne gady!
Po boju tak epickim, że nie mnie, marnemu kronikarzynie to opisywać, Rubaszny Krasnolud rozniósł bez problemu wszystkie sześć bestii i zdobył upragniony artefakt. Wieść niesie, że ich ogień (zwany również Dragon Fire) wyczerpał się gdzieś w okolicy Poznańskich Targów Piwnych, stąd tak znaczna przewaga Krasnoluda.
Przeszukując okolice leża potworów (z ujemnym modyfikatorem wynikającym z kilkutygodniowych libacji) natknął się również na dedykowane do owego napoju szkło. Zachłanne gady prawdopodobnie planowały je sprzedać ze znacznym zyskiem na najbliższej giełdzie birofiliów w położonym nieopodal zamku. Ucieszony tym znaleziskiem, postanowił przekazać (oczywiście za sowitą opłatą) Cieszyńskiego Dubbla blogerom.
Ci, jak to blogerzy, marudzili, że to już przecież dzień premiery, że co to za ekskluziw, ale widząc chciwy błysk w ich oku, krasnolud zaśpiewał cenę odpowiednio wysoką. I miał rację, łyknęli Grand Championa jak głodny smok barana wypchanego siarką.
I zaczęli wąchać, smakować, zdjęcia robić. Że taki świetny, że śliwkami suszonymi pachnie, że nie zapycha, że na tak mocne piwo alkoholu nie czuć, a może by jeszcze następne butelki poleżakować...
Zniesmaczony tym skandalicznym obchodzeniem się z alkoholem Krasnolud, zabrał swoją sakiewkę i oddalił się w stronę najbliższego przybytku uciech. A tam ciężko zarobione złote korony, jak to Krasnolud, postanowił czym prędzej rozpuścić grając w kości, pijąc wódę i poklepując krągłe karczemne ździry po tyłeczkach.
KONIEC
Okazało się, że te wątłe kreatury to blogerzy piwni i próbują dojść do tego, jak ów mistyczny artefakt, nazywany przez nich również "Grand Championem 2014" lub "Cieszyńskim Dubblem od Czesława" (podobno jakiś półbóg warzący ten trunek) zdobyć jeszcze zanim pojawi się w karczmach znienawidzonej przez wszystkich Warki. Będąc już, jako przystało na nieodrodnego syna krasnoludzkiej rasy, napruty jak pewien model nazistowskiego myśliwca, z entuzjazmem postanowił misji się podjąć ("Ja, k**wa Wasza mać, piwa nie znajdę?! To paczcie!"). Wytoczywszy się z karczmy, oddalił się w stronę jednego z miejsc, w których ów napój (pół)bogów mógł się znajdować.
Krasnolud przemierzał spustoszoną przez wiedźmę Hannę krainę, minął kopane przez jej niewolników w środku krainy wąwozy i próbował znaleźć jeden z przybytków nazywanych przez blogerów, z języka Albionu, TESCOŚ. W nich, jak mówiła legenda, trunek miał się pojawić przed czasem, za sprawą niekompetentnych pracowników. Nikt jednak nie dał dupy, jak rok temu, i napój (pół)bogów nie znalazł się przed ową "premierą" na półkach molocha. Zniechęcony poszukiwaniami Rubaszny Krasnolud postanowił wstrzymać się do owego sądnego dnia, gdy napój miał zostać udostępniony ludowi całej krainy.
Gdy nastał ten dzień, Krasnolud ponownie wyruszył na poszukiwania. Ale znów nie mógł rzeczonego mistycznego trunku znaleźć. Gdy nagle, spotkawszy grupkę przerażonych wieśniaków, zasłyszał, że pustoszące w zmowie z wiedźmą Hanną okolicę smoki, weszły w posiadanie mistycznego Grand Championa! Nie wahając się ani chwili, udał się więc na miejsce wskazane przez wioskowe ciury.
Dotarł do celu i zobaczył... faktycznie, był tam trunek ów mistyczny! Ale zaciekle broniło go aż sześć smoków. Przebiegły Krasnolud próbował z nimi negocjować, ale pozostałe mu srebro i złoto nie zadowoliły zachłannych gadów.
Z pieśnią wojenną na ustach ("Oooooo wy pazery zajeb*ne!"), chwycił więc swój wierny topór i rzucił się na zachłanne gady!
Po boju tak epickim, że nie mnie, marnemu kronikarzynie to opisywać, Rubaszny Krasnolud rozniósł bez problemu wszystkie sześć bestii i zdobył upragniony artefakt. Wieść niesie, że ich ogień (zwany również Dragon Fire) wyczerpał się gdzieś w okolicy Poznańskich Targów Piwnych, stąd tak znaczna przewaga Krasnoluda.
Przeszukując okolice leża potworów (z ujemnym modyfikatorem wynikającym z kilkutygodniowych libacji) natknął się również na dedykowane do owego napoju szkło. Zachłanne gady prawdopodobnie planowały je sprzedać ze znacznym zyskiem na najbliższej giełdzie birofiliów w położonym nieopodal zamku. Ucieszony tym znaleziskiem, postanowił przekazać (oczywiście za sowitą opłatą) Cieszyńskiego Dubbla blogerom.
Ci, jak to blogerzy, marudzili, że to już przecież dzień premiery, że co to za ekskluziw, ale widząc chciwy błysk w ich oku, krasnolud zaśpiewał cenę odpowiednio wysoką. I miał rację, łyknęli Grand Championa jak głodny smok barana wypchanego siarką.
I zaczęli wąchać, smakować, zdjęcia robić. Że taki świetny, że śliwkami suszonymi pachnie, że nie zapycha, że na tak mocne piwo alkoholu nie czuć, a może by jeszcze następne butelki poleżakować...
Zniesmaczony tym skandalicznym obchodzeniem się z alkoholem Krasnolud, zabrał swoją sakiewkę i oddalił się w stronę najbliższego przybytku uciech. A tam ciężko zarobione złote korony, jak to Krasnolud, postanowił czym prędzej rozpuścić grając w kości, pijąc wódę i poklepując krągłe karczemne ździry po tyłeczkach.
KONIEC